Od 4 maja po ponad 3 tygodniowym spóźnieniu przyszli Panowie do wykończenia poddasza. Ale na początek przez pierwsze dni próbowali wykończyć mnie.
Przed ich przyjściem wszystkie przez nich materiały były zakupione i poukładane na poddaszu. Ale pierwszego dnia w poniedziałek byłam 4 razy na składzie budowlanym, a to tego nie ma, a to o tym zapomnieli.... Zdzierżyłam to i nic nie powiedziałam.
Drugiego dnia jak po raz 2 zostałam wysłana do sklepu już musiałam się odezwać, że bardzo chętnie ale na Panów koszt. Bo trzeba wieczorem się zastanowić, zaplanować sobie front robót, zostawić listę rzeczy niezbędnych do kupienia. A nie ganiac mnie przez pół miasta w korkach - bo sobie coś przypomnieli.
I się skończyło. Teraz dostaję z 2 dniowym wyprzedzeniem listę czego Panowie potrzebują.
Inną sprawą było nauczenie Pana, że w domu się nie pali. Problemem jest to, że mój tata kładzie mi płytki w łazience i własnie z papierosem w zębach, czego nie omieszkałam usłyszeć od Pana majstra.
Ale załatwiłam to z uśmiechem, powiedziałam, że jak będzie mi wykańczał poddasze za przysłowiowy uścisk dłoni - tak jak mój tata - to jeszcze mu krzesełko wniosę na górę, żeby mu było wygodniej.
I palenie w domu się skończyło.
A oto efekt kilkudniowej pracy:





Chyba najdłużej się schodzi z obróbką okien.
Komentarze